Szewnia D. - Wojda - Bliżów - Trzepieciny - Bliżów - Szewnia D.
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki 2010
Długie podjazdy. Piach. Strome podjazdy. PIACH. Świetne widoki. PIACH. Długie zjazdy...i piach. I błoto. Tylko gdzie te wszystkie muchy się podziały? Komary nigdy nie zawodzą i zawsze są na miejscu, ale od początku.
W końcu zebrałem się na rowerowe odwiedziny stron, w których bywam bardzo często, jednak samochodem, czyli okolice Szewni Górnej i Dolnej. Udało mi się w miarę szybko dojechać na miejsce i po 11 byłem już w siodełku. Plan był prosty: z Szewni czerwonym szlakiem na Wojdę, do Bliżowa, Trzepieciny i powrót czerwonym i zielonym szlakiem przez Bliżów i Wojdę. Taka podwójna pętla. Plan jak plan, szlaki na mapie czytelne. Szkoda, że w rzeczywistości oznaczenie szlaków pozostawia wiele do życzenia. Powinienem się do tej pory już przyzwyczaić, ale coś nie mogę.

Podjazd z Szewni na Wojdę jest świetny. Delikatnie piaszczysta droga, jednak dobrze ubita i nie ma problemu z jazdą. Cały czas pod górę, może z 500, 600m (tak na oko). Trzymając się czerwonego szlaku (pieszego) mijamy punkt widokowy, z którego nie skorzystałem. Tak dobrze mi się jechało:)

Mijamy powyższą kapliczkę po prawej stronie i w końcu dojedziemy do długiego, prostego zjazdu. Szkoda, że w jego połowie leży duże, powalone drzewo. Nie da się go obejść ani z lewej ani z prawej strony - trzeba iść centralnie przez konary. To są momenty, kiedy przeklinam te 16,5kg aluminium, na którym jeżdżę.


Na Wojdę nie ma problemu z dojazdem. Niestety czekał mnie tam kolejny podjazd, tym razem w 100% piaszczysty. Co dziwne, piach jest luźny, jednak dość dobrze ubity i z młynka da się jechać. Byłem z siebie dumny, że nie musiałem schodzić z roweru:) Na Wojdzie poczytałem mapę obrazującą potyczki z Niemcami z końcówki 1942 roku.

Stąd powinienem był pojechać zielonym szlakiem, który prowadzi pod górę na lewo od mapy i pomnika tam stojących. Jednak pojechałem drogą po prawej stronie. Znowu piach...i znowu nie zsiadłem z roweru. Dało się jechać. W końcu droga zaczęła prowadzić w dół między wąwozami, do tego skręcała w lewo i w prawo tworząc mini serpentyny.

Z czymś takim na Roztoczu jeszcze się nie spotkałem do tej pory. Po dojechaniu do Bliżowa musiałem spytać o zielony szlak. Znalazłem go i pojechałem nim. Po wjechaniu do lasu - znowu piach. Napęd coraz bardziej dał się słyszeć.

Jak zwykle, zgubiłem szlak. Zgubiłem albo był tak oznakowany, że nie widziałem malunków na drzewach. W każdym razie po długim i stromym podjeździe dojechałem na łąkę ze wspaniałym widokiem na Bondyrz. Odpocząłem i udałem się w dół polną drogą. Droga ta okazała się najlepszym zjazdem z całej wyprawy. Długa, z zakrętami, mocno zerodowana, naszpikowana kamieniami wielkości pięści z kilkoma niespodziewanymi uskokami. Żałowałem, że nie wziąłem kamerki by nagrać pogoń w dół.

W Trzepiecinach złapał mnie deszcz. Szybko sprawdziłem mapę i znalazłem czerwony szlak, którym miałem wrócić.

Piach. Może nawet z kilometr grząskiego piachu. Pod górę. Znowu docisnąłem na sam szczyt:) ...a napęd zgrzytał strasząc zwierzęta. Końcowe kilka metrów to nabita glina zwieziona spychaczem.

Dalej czerwony szlak biegnie w łąkę, nawet widać oznaczenie...do czasu.

W pewnym momencie zaczynają się nieprzebyte krzaczory i darowałem sobie szlak i poprowadziłem rower zarośniętą polną drogą w kierunku zachodniego krańca Adamowa.

Asfaltem dotarłem do czerwonego szlaku w Bliżowie.

W Wojdzie odbiłem w prawo zielonym szlakiem, który błyskawicznie zgubiłem na polach. Na horyzoncie chmury burzowe a ja nie na szlaku.

Później okazało się, że szlak biegnie równolegle na północ od drogi którą jechałem. Zjechałem długim wąwozem którym płynęła woda z ostatnich opadów. Jeszcze więcej piasku, tym razem z wodą.

Klnąc dotarłem do podjazdu. I co? Zgadza się, piach. I błoto. W połowie podjazdu wymiękłem i wprowadziłem rower. Prowadzona jest tu wycinka drzew, pan w ciągniku popatrzył na mnie krzywym wzrokiem gdy go mijałem. Szlaku już nie znalazłem, zaufałem GPSowi i pojechałem w kierunku Szewni skracając sobie drogę do samochodu. Droga zarośnięta, błotnista. Przestałem zwracać uwagę na kałuże.

Nawet nie zauważyłem, że jakiś krzaczor zblokował mi widelec:) Dotarłem do Szewni kilkadziesiąt metrów przed kościołem i wróciłem do samochodu. Akurat się rozpadało.
Mimo piachu, krzaczorów, błota, wody i podjazdów, trasa dała mi tyle zabawy, że pewnie jeszcze na nią wrócę w tym roku, może od strony Krasnobrodu tym razem.

www.roztoczemtb.pl
W końcu zebrałem się na rowerowe odwiedziny stron, w których bywam bardzo często, jednak samochodem, czyli okolice Szewni Górnej i Dolnej. Udało mi się w miarę szybko dojechać na miejsce i po 11 byłem już w siodełku. Plan był prosty: z Szewni czerwonym szlakiem na Wojdę, do Bliżowa, Trzepieciny i powrót czerwonym i zielonym szlakiem przez Bliżów i Wojdę. Taka podwójna pętla. Plan jak plan, szlaki na mapie czytelne. Szkoda, że w rzeczywistości oznaczenie szlaków pozostawia wiele do życzenia. Powinienem się do tej pory już przyzwyczaić, ale coś nie mogę.

Pomnik w Szewni Dolnej© bnegative
Podjazd z Szewni na Wojdę jest świetny. Delikatnie piaszczysta droga, jednak dobrze ubita i nie ma problemu z jazdą. Cały czas pod górę, może z 500, 600m (tak na oko). Trzymając się czerwonego szlaku (pieszego) mijamy punkt widokowy, z którego nie skorzystałem. Tak dobrze mi się jechało:)

Kapliczka na czerwonym szlaku na Wojdę© bnegative
Mijamy powyższą kapliczkę po prawej stronie i w końcu dojedziemy do długiego, prostego zjazdu. Szkoda, że w jego połowie leży duże, powalone drzewo. Nie da się go obejść ani z lewej ani z prawej strony - trzeba iść centralnie przez konary. To są momenty, kiedy przeklinam te 16,5kg aluminium, na którym jeżdżę.

Powalone drzewo na szlaku© bnegative

Where's Wally?:)© bnegative
Na Wojdę nie ma problemu z dojazdem. Niestety czekał mnie tam kolejny podjazd, tym razem w 100% piaszczysty. Co dziwne, piach jest luźny, jednak dość dobrze ubity i z młynka da się jechać. Byłem z siebie dumny, że nie musiałem schodzić z roweru:) Na Wojdzie poczytałem mapę obrazującą potyczki z Niemcami z końcówki 1942 roku.

Pomnik w Wojdzie© bnegative
Stąd powinienem był pojechać zielonym szlakiem, który prowadzi pod górę na lewo od mapy i pomnika tam stojących. Jednak pojechałem drogą po prawej stronie. Znowu piach...i znowu nie zsiadłem z roweru. Dało się jechać. W końcu droga zaczęła prowadzić w dół między wąwozami, do tego skręcała w lewo i w prawo tworząc mini serpentyny.

Serpentynki w drodze na Wojdę© bnegative
Z czymś takim na Roztoczu jeszcze się nie spotkałem do tej pory. Po dojechaniu do Bliżowa musiałem spytać o zielony szlak. Znalazłem go i pojechałem nim. Po wjechaniu do lasu - znowu piach. Napęd coraz bardziej dał się słyszeć.

Piaszczysta droga - zielony szlak© bnegative
Jak zwykle, zgubiłem szlak. Zgubiłem albo był tak oznakowany, że nie widziałem malunków na drzewach. W każdym razie po długim i stromym podjeździe dojechałem na łąkę ze wspaniałym widokiem na Bondyrz. Odpocząłem i udałem się w dół polną drogą. Droga ta okazała się najlepszym zjazdem z całej wyprawy. Długa, z zakrętami, mocno zerodowana, naszpikowana kamieniami wielkości pięści z kilkoma niespodziewanymi uskokami. Żałowałem, że nie wziąłem kamerki by nagrać pogoń w dół.

Widok na Bondyrz i początek świetnego zjazdu© bnegative
W Trzepiecinach złapał mnie deszcz. Szybko sprawdziłem mapę i znalazłem czerwony szlak, którym miałem wrócić.

Trzepieciny© bnegative
Piach. Może nawet z kilometr grząskiego piachu. Pod górę. Znowu docisnąłem na sam szczyt:) ...a napęd zgrzytał strasząc zwierzęta. Końcowe kilka metrów to nabita glina zwieziona spychaczem.

Glina na czerwonym szlaku w Kol. Bondyrz© bnegative
Dalej czerwony szlak biegnie w łąkę, nawet widać oznaczenie...do czasu.

Trawa z prawej strony - kontynuacja czerwonego szlaku© bnegative
W pewnym momencie zaczynają się nieprzebyte krzaczory i darowałem sobie szlak i poprowadziłem rower zarośniętą polną drogą w kierunku zachodniego krańca Adamowa.

Linia drzew za zbożem - tam biegnie czerwony szlak© bnegative
Asfaltem dotarłem do czerwonego szlaku w Bliżowie.

Na zielonym szlaku w stronę Wojdy© bnegative
W Wojdzie odbiłem w prawo zielonym szlakiem, który błyskawicznie zgubiłem na polach. Na horyzoncie chmury burzowe a ja nie na szlaku.

Burzowe chmury nad Adamowem© bnegative
Później okazało się, że szlak biegnie równolegle na północ od drogi którą jechałem. Zjechałem długim wąwozem którym płynęła woda z ostatnich opadów. Jeszcze więcej piasku, tym razem z wodą.

Spływająca woda© bnegative
Klnąc dotarłem do podjazdu. I co? Zgadza się, piach. I błoto. W połowie podjazdu wymiękłem i wprowadziłem rower. Prowadzona jest tu wycinka drzew, pan w ciągniku popatrzył na mnie krzywym wzrokiem gdy go mijałem. Szlaku już nie znalazłem, zaufałem GPSowi i pojechałem w kierunku Szewni skracając sobie drogę do samochodu. Droga zarośnięta, błotnista. Przestałem zwracać uwagę na kałuże.

Błotnista droga do Szewni© bnegative
Nawet nie zauważyłem, że jakiś krzaczor zblokował mi widelec:) Dotarłem do Szewni kilkadziesiąt metrów przed kościołem i wróciłem do samochodu. Akurat się rozpadało.
Mimo piachu, krzaczorów, błota, wody i podjazdów, trasa dała mi tyle zabawy, że pewnie jeszcze na nią wrócę w tym roku, może od strony Krasnobrodu tym razem.

My name is Mud!© bnegative
www.roztoczemtb.pl